wtorek, 29 stycznia 2013

Mała poprawka i świat byłby o niebo lepszy

Czasem zastanawiam się, czy musimy umierać. Niektórzy mówią, że tak, że to wynik jakiegoś pierworodnego grzechu, który ponoć każdy z nas ma na sumieniu, jednak żaden z nas nie pamięta, aby go uczynił. Inni zaś twierdzą, że wcale nie i że przyjdą czasy, kiedy śmierć będzie ledwie pamiętanym archaizmem. Nie wiem, czy kiedyś pokonamy śmierć i nawet nie wiem, czy byłoby to dla nas dobre. Bo kiedy myślę o tym, jak wyglądałby świat bez śmierci człowieka, to różne i niekiedy dziwne wnioski mnie nachodzą. Ale o tym innym razem.

Tym razem o jednej drobnej rzeczy, o takiej prostej zasadzie, którą gdyby Najwyższy, o ile jest i może, mógłby dla nas wprowadzić, to świat byłby po stokroć piękniejszy.

Skoro już musimy umierać, to nie powinno być tak, nigdy tak nie powinno się dziać, że dziecko umiera prędzej, niż jego rodzic. A rodzic powinien umierać nie prędzej, niż zobaczy, na kogo wyrosły dzieci jego dzieci.

Gdyby Bóg mógł nam to dać. Obawiam się jednak, że nie może. Bo gdyby tylko mógł, to by dał. Może za mało albo źle Go prosimy? A może to sprawka Złego, który akurat tego odpuścić nie zamierza.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Nie kocham PiS zbyt mocno


Dlaczego nie przepadam za PiS? Wcale nie dlatego, że uwielbiam PO.

Zacznijmy od tego, że do obecnego rządu mam żal. Kiedy głosowałem na PO w ostatnich wyborach, miałem nadzieję, że w drugiej kadencji odrzucą asekuranctwo i że ostro zabiorą się za reformowanie kraju. To, że reformy są nam potrzebne, jest oczywiste. Reformy gospodarcze przede wszystkim, choć nie tylko. Polska nie będzie wiecznie rozwijała się dzięki strumieniowi Euro, płynącemu z Brukseli. Ten strumień kiedyś zacznie wysychać, to pewne. Właściwie już zaczął. A my powinniśmy być na to gotowi, powinniśmy rozwinąć własny potencjał. Tymczasem rząd przeprowadził (z trudem i źle, gdy idzie o formę przekonywania społeczeństwa o słuszności sprawy) reformę emerytalną i tak się wystraszył spadku poparcia, jaki wówczas nastąpił, że o kolejnych zmianach mających przynieść korzyści w odleglejszej, niż ta kadencja, przyszłości, już w ogóle nie myśli. Szkoda. Szkoda przyszłych pokoleń.

A PiS? A PiS ma jeden cel. Przejąć władzę. To oczywiście całkiem słuszny cel, jeśli wziąć pod uwagę, że Prawo i Sprawiedliwość, to partia polityczna. Natomiast metody, jakich się chwyta, zaczynają być, delikatnie mówiąc, nieetyczne. Bo gdy okazuje się, że argumenty merytoryczne i rozmowa o przyszłości gospodarczej kraju (mimo, że kryzys w pełni i powinno być tu PiSowi łatwo) nie dają skutku w postaci zmiany na pozycji lidera w sondażach, wtedy ludzie tej partii (nawet nie jej najważniejsi członkowie, ale jej tuba polityczna w postaci niektórych dzienników, tygodników i toruńskiego nadawcy) zaczynają dwoić się i troić, by pokazać, że PO jest złe, bo… jest złe i już. No bo co to za metoda, że się stara oczernić człowieka, grzebiąc w historii jego przodków? Metoda obrzydliwa, fakt, ale u nas może być bardzo skuteczna. W Polsce bardzo silne jest wciąż przekonanie o słuszności tezy zawartej w przysłowiu o jabłku i jabłoni. Ciągle wielu ludzi, a już szczególnie, jak się wydaje, tych, w których PiS sobie upodobał, uważa, że dobry człowiek obowiązkowo musi pochodzić z dobrej rodziny. I już nieważne, że we wszystkich ugrupowaniach znalazłoby się działaczy, których staruszkowie niekoniecznie byli uosobieniem cnót wszelkich. Ważne jest to, że ten argument „chwyta” świetnie w przypadku akurat takich, a nie innych wyborców. Więc heja z obrzydzaniem ludziom tego, czy innego ministra, poprzez przytaczanie niecnych zachowań jego dziadków. To jednak po prostu obrzydliwe. Tak samo, jak próba wywołania w narodzie strachu poprzez zasugerowanie, że Donald Tusk szykuje się do wykorzystania wojska dla utrzymania się przy władzy (Uwarzam Rze). To tanie i obliczone na to, że czytelnik nie potrafi zbyt dobrze posługiwać się logiką, że jest na tyle mało rozumny, że da sobie to po prostu wmówić. I to bardzo szkodliwe dla Polski, bo, jak w każdym narodzie, tak i w naszym, jest sporo jednostek, którym wmówić można prawie wszystko.

sobota, 26 stycznia 2013

portal.pl

Ten aktor zrobił to tam bez względu na konsekwencje.
Ta seksowna aktorka pokazała dorosłego syna.
Ten polityk jeździ tym autem od dwóch lat.
Dzięki tej diecie bez wstydu pokażesz się nawet na takiej plaży.
Ta choroba potrafi być dla nich bardzo niebezpieczna.
Natalia Siwiec...

Odwiedzam czasem nasze "najlepsze" portale. I za każdym razem mówię sobie, że to już ostatni raz. że nie dam się więcej traktować tak, jak bym był przygłupem. Bo JEST ŻENUJĄCE to, za kogo nas mają szanowne redakcje.

Wiem, nie mam szans w tej walce. Nawet, jak popełnię w akcie protestu rytualne sepuku, to oni napiszą tylko - Ten dorosły mężczyzna zrobił to z tak błahego powodu zostawiając taką wspaniałą rodzinę.

Nie popełnię sepuku. Z tego, ani żadnego innego powodu. Mam wspaniałą rodzinę :)





środa, 23 stycznia 2013

Wysłałem sobie kartkę


Kolejny raz, jak co roku w grudniu, znalazłem w skrzynce pocztowej kartkę z życzeniami, którą to kartkę wysłałem sobie sam. No tak. Sam opłaciłem jej zakup, sam zapłaciłem za jej wysyłkę. Tylko, nie wiedzieć czemu, to nie ja jestem podpisany pod życzeniami. Na kartce odnalazłem podpis innego faceta. Nawet go znam. To znaczy, skojarzyłem jego nazwisko. I wiem, jak wygląda. Każdy tu u nas wie, bo plakaty z jego podobizną porozwieszane były jakiś czas temu po wszystkich słupach, a potem, przez miesiąc, wiatr je nosił po mieście razem z opadłymi w listopadzie liśćmi.

Spokojnych, wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku życzy burmistrz mojego miasta, a pod spodem jeszcze imię i nazwisko, tak dla pewności, żebym nie pomylił z kim innym.

Niewiele rzeczy wkurza mnie w naszej demokracji tak, jak arogancja i chora duma demokratycznie wybranej władzy. To jest zdumiewające, jak sama świadomość tego, że pewna większość (jakiejś mniejszości, na ogół) zagłosowała „za” lub jak posiadanie pieczątki z funkcją wpływa na to, w jaki sposób ludzie się zachowują. Ten burmistrz czy starosta (co tu dużo gadać, także minister czy w ogóle szef czegokolwiek państwowego), jak tylko dostaje tę pieczątkę, zaczyna uważać, że jest władcą, jak kiedyś król. Natychmiast uznaje, że jest kimś wielkim. Kimś ważnym. Kimś nawet nieomylnym. I kimś godnym pokłonów i wszelkiego szacunku. Od razu! Zanim cokolwiek zrobi! A potem.. a potem niezależnie od tego, co zrobił.

To po co te kartki? I skąd, mimo przekonania o nieomylności i mimo pełni władzy ten leciutki niepokój? No tak, jestem przecież bogiem prawie, jestem burmistrzem przecież, ale niestety, jakiś idiota wymyślił demokrację i za jakiś czas znów będę musiał tak zakombinować, żeby mnie wybrali. Trudno, tak już jest. Na szczęście mamy tu w budżecie gminy trochę pieniędzy i mamy radnych, którzy o mojej nieomylności bardziej jeszcze przekonani są, niż ja sam (w końcu burmistrz, ważny i na pewno mądry gość), to się podrukuje fajne gazetki o sukcesach, zrobi się lokalny program TV, a w grudniu znów wyśle się kartki świąteczne i odpali się milion światełek na najwyższej w gminie, postawionej przed samym ratuszem, choince. Jasne, że zagłosują.

To wszystko nie tak powinno być. Człowiek wybrany przez społeczeństwo do sprawowania władzy powinien rozumieć, że jego praca, to służba na rzecz tego społeczeństwa, że obywatele, to jego pracodawcy, a nie poddani. Człowiek ów powinien też wiedzieć, że pieniądze, jakimi dysponuje, to nie pieniądze jego firmy, a pieniądze ludzi, w imieniu których rządzi. To oni powierzyli mu je, żeby z ich pomocą zmieniał ich świat na lepsze. Tych ludzi świat przede wszystkim, a swój prywatny na samym końcu.  Nie na odwrót.

Nie tak powinno być, ale tak jest. Wykorzystywanie pieniędzy publicznych do promowania własnej osoby czy ugrupowania jest u nas normą i chyba nic tego nie zmieni. Dlaczego? Bo to irytuje tylko nielicznych. Większość cieszy się i czuje się zaszczycona, że burmistrz o nich pamiętał.

Nie cierpię świątecznych kartek, które wysyłam sobie sam. A Ty?

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Komu grzechy odpuścicie


Spowiedź tak zwana uszna – ileż napisano o tym słów, ileż traktatów całych. Praktykowana w kościele katolickim i prawosławnym, jako warunek odpuszczenia grzechów i jako jeden z sakramentów. Powstała w XIII wieku, ponad tysiąc lat od czasu, gdy Chrystus wypowiedział słowa cytowane przez Ewangelię – „Komu grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, komu zatrzymacie, są im zatrzymane”. Nie ulega wątpliwości, że duchowieństwu bardzo na rękę było ustanowienie takiej formy spowiedzi, jako warunku odpuszczenia grzechów i, w efekcie, warunku zbawienia. Zwłaszcza, że niemal cała Europa była już chrześcijańska, pupruraci mieli więc dzięki niej łatwy i prosty wgląd w codzienność zwykłego ludu, jak i, co niebagatelne, w czyny i bezeceństwa królów, królowych i całych dworów. Znaczenia takiego narzędzia dla duchowieństwa, które, umówmy się, nie w stu procentach składało się z ludzi chcących tylko doprowadzić lud do bram nieba, przecenić się nie da. A wszystko to w imię przytoczonych prędzej słów Jezusa. Tylko czy aby na pewno Chrystus, wypowiadając je dwadzieścia wieków temu, chciał powiedzieć nam, że oto teraz, jak zgrzeszymy, to nie ma innego wyjścia, jak usiąść lub uklęknąć obok księdza i powiedzieć mu, co też zbroiliśmy? I czy na pewno chodziło o to, by temuż księdzu (kolejna umowa – nie zawsze przecież mistrzowi intelektu) dać prawo rozstrzygania o tym, czy nasze winy są dla Boga możliwe do odpuszczenia, czy też Bóg, mimo swej miłości do ludzi, tych win odpuścić nam nie da rady? Wątpię. Szczerze, to nawet nie widzę przesłanek, które kazałyby nam sądzić, iż Chrystus chciał powołania jakichś księży, On raczej powołał kościół równych sobie ludzi, prawdziwą wspólnotę. No i jeszcze - co z szarakami, którzy, biedni, tworzyli chrześcijaństwo zanim uznano, że tylko spowiedź na ucho księdza ma moc darowania grzechów?

Człowiek często, jak tylko zacznie coś znaczyć, zaraz wyobraża sobie, że jest nieomylny niemal, a pycha rozdyma jego ego do rozmiarów absolutnie monstrualnych. Stara Wiara obfitowała w prawa. Tysiące praw, reguł, zasad, nakazów i zakazów oraz ustalonych na setki okoliczności sposobów postępowania. Czasem tak absurdalnych, że w imię miłości do Boga robiono, kierując się księgami, rzeczy przedziwne, na których Bogu zwyczajnie zależeć nie mogło. I potem przyszedł Chrystus. Przyszedł po to między innymi, by powiedzieć nam, ze tamte prawa są nieważne, że one odwracają naszą uwagę od tego, co najistotniejsze, że ważne tak naprawdę są tylko dwie rzeczy – miłość do Boga i miłość do innych ludzi. Miłowanie się wzajem. Dobro. To dlatego Ewangelie, to całkiem chude książki, a nie opasłe tomiska. Bo prawda o zbawieniu jest prosta – miłuj swojego Boga i bliźnich, to wszystko. Ale miłuj naprawdę! Nie uważaj się za lepszego od kogokolwiek. Nie życz źle, nawet, jeśli bliźni myśli zupełnie inaczej, nie ubliżaj tylko dlatego, że ośmielił się powiedzieć rzecz, która się Tobie nie mieści w głowie, nie zabijaj tylko dlatego, że bliźni inaczej nazywa tego samego boga, czyli miłość właśnie, albo dlatego, że urodziła się gdzie indziej, niż ty i inną mówi mową.. W ogóle nie zabijaj. Tylko to o naszej wierze i warunkach zbawienia powiedział nam Jezus. A my, ludzie, za długo z tak prostym przesłaniem nie wytrzymaliśmy. Już w chwilę po jego odejściu znaleźli się tacy, co to zaczęli uznawać się za na tyle mądrych, by być uprawnionymi do INTERPRETOWANIA SŁÓW CHRYSTUSA. Skąd takie przekonanie, skąd TAKA PYCHA u nich? Gdyby Chrystus chciał nam dać Prawo Kanoniczne, po prostu by nam je przyniósł gotowe z sobą. Zapewne zdawał sobie sprawę z naszej ułomności i w życiu nie pozwoliłby na to, byśmy sobie sami ustalali skomplikowane prawa boże w oparciu o jego proste słowa, wiedziałby po prostu, jakim to grozi bałaganem. Ale nam Prawa Kanonicznego nie dał, tylko proste przykazanie miłości. Chciał odmienić nas, ludzi, byśmy zrozumieli, że najważniejsze jest dobro. A my, jak to my, zamiast próbować wszczepiać tę prostą prawdę w nasze serca, zabraliśmy się za Jego ewangeliczne przesłanie po to, by każde zdanie porozkładać na części i by z każdego Jego słowa wyprowadzić przynajmniej pięćdziesiąt zasad i reguł dobrej wiary. Mój Boże, kto nam dał do tego prawo?

Komu grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, a komu zatrzymacie, są im zatrzymane. Przeczytaj to zdanie jeszcze raz. Chrystus prawdopodobnie wypowiedział je do KAŻDEGO z nas (a nie tylko do księży), bo zawsze mówił do wszystkich, którzy tylko zechcą iść za nim. Komu we własnym sercu wybaczysz winę, krzywdę, jaką Tobie uczynił, temu ta wina w niebie nie będzie policzona. A komu ją zatrzymasz, ten będzie o niej myślał, będzie nosił ją w sumieniu i ten z tą wina stanie przed Bogiem. KAŻDY z nas ma dar odpuszczania grzechów. Poprzez proste, ale szczere przebaczenie. W imię miłości, a więc w imię samego Boga. Bo jedynym sakramentem jest miłość. Miłość człowieka do człowieka, człowieka do Boga i Boga do człowieka. I nie trzeba nikomu niczego szeptać do ucha. Choć jeśli to komu pomaga kochać, to może to robić, przecież to nie grzech.

sobota, 19 stycznia 2013

Miłość zabieramy z sobą


„Miłość zabieramy z sobą”. To ostatnie zdanie, jakie wypowiada Sam do Molly. Potem mówi tylko „Na razie” i odchodzi. Idzie tam, skąd nikt jeszcze nie wrócił („bo i po co?”). Miłość zabieramy z sobą, to pewne. I nienawiść, jeśli ją mamy w sobie, też. I niepokój, i nieprzebaczenie i myśl, która w bezczasie zmienia się w udrękę, że nie przebaczył ktoś. Być może na tym polega niebo i piekło.  Że zabieramy z sobą nasze uczucia, lęki, emocje i w nich trwamy. Zawieszamy się w emocjach, jakie mamy w sercu w ostatniej sekundzie i ta sekunda staje się naszą wiecznością. I jeśli w tej sekundzie ostatniej miłujesz szczerze ludzi, świat i siebie, jeśli wszystkim już dawno  wybaczyłeś i wszyscy Tobie, to będziesz trwał w miłości, której radość ogarnie Cię do stopnia, jakiego nigdy tu, na Ziemi, nie doznałeś. Ale jeśli jest wtedy w Twym sercu nienawiść, jeśli masz na koncie winy, o których przebaczenie nie chciałeś prosić, bądź jeśli sam wybaczyć nie umiałeś, wtedy o radość w świecie, w którym nie rządzą już czas, przestrzeń i materia, a jedynie myśl i być może energia, wtedy tam będzie Tobie o radość bardzo trudno. I być może nic już nie da się zmienić. Może być już za późno. Może nie być już Czasu.

„Miłość zabieramy z sobą”. I wszystko inne, co myślimy i czujemy. W tej jednej, ostatniej sekundzie. To my sami jesteśmy dla siebie niebem lub piekłem, bo ta ostatnia sekunda jest nieśmiertelna. Bo jest ponad czasem, jak dobro i zło.

„Miłość zabieramy z sobą”. Tak, Patryku, ty już wiesz, czy kiedy wypowiadałeś te słowa wcielając się w ducha Sama, miałeś rację czy nie. Dobrze, że powstał ten film. Bo my teraz, kiedy go oglądamy, nawet dwudziesty piąty raz, i nawet wiedząc, że to historia zmyślona, że to bajka, to i tak jakoś tak w środku stajemy się lepsi, i świat jakiś lepszy się staje, a wiara w to, że to wszystko ma głęboki sens choć na chwilę staje się myślą najważniejszą.

O tak, tego jestem pewien – miłość zabieramy z sobą.

piątek, 18 stycznia 2013

To, w co wierzysz, bywa najważnijsze

Urodziłem się w Polsce, w katolickiej, i, jak zdecydowana większość wtedy, praktykującej rodzinie. Moi rodzice pozostają bardzo katoliccy do dziś, choć, jako że zawsze potrafili samodzielnie myśleć, wiele aspektów naszej katolickiej wiary, a zwłaszcza tego, w co oprawił tę wiarę tysiąc z okładem lat historii klerykalizmu (mowa zwłaszcza o opasłych tomach prawa kanonicznego, ale nie tylko) powoduje ich wewnętrzny sprzeciw. Potrafią jednak nad nim zapanować, dla własnego dobra. Ich podświadomość, wespół ze świadomością, podpowiadają im, że warto porozmyślać, poczytać, spojrzeć inaczej, ale nie warto wywracać wszystkiego do góry nogami, bo to im nic nie da, to przeniesie ich na środek gigantycznej ciemnej puszczy w takim miejscu ich podróży, że spokojne dotarcie do celu okaże się niemożliwe.

Bardzo cenię moich rodziców. Za to, że są tacy, jacy są, za to, że dzięki ich poglądom i dojrzałości emocjonalnej, zaszczepili we mnie coś najpiękniejszego na świecie - człowieczeństwo rozumiane jako umiłowanie dobra i miłości. A właściwie samej miłości, bo dobro, to prawdziwe, to właśnie miłość, więc odrębne wymienianie tu dobra jest zbędne. Umiłowanie i poszanowanie KAŻDEGO człowieka. Uszanowanie jego godności i uznanie, że w każdym z nas, nawet w tym, który mnie nie cierpi, ale nawet we mnie, gdy z jakiegoś głupiego powodu zły jestem na cały świat i rzucam wokół gromami, w każdym z nas dosłownie jest co nieco dobra, co nieco miłości, co nieco... Boga.

wtorek, 15 stycznia 2013

na początek

A teraz tak bardziej prywatnie, czyli myśli moje porozrzucane, czasem przypadkowe, czasem na chwilkę tylko, niczym błysk przepalającej się żarówki, pojawiające się gdzieś na kresach świadomości. O wszystkim tu będzie i o niczym, ale mam nadzieję, że interesująco, poprawnie, gdy idzie o nasz język, i sympatycznie.

Cóż, na pewno nie uniknę tu kontrowersji, ale gdy takie się pojawią, gdy moje wpisy nie będą wpisywać się w Twoją, czytelniku, wizję świata, natychmiast pisz o tym, komentuj, zadawaj pytania. To tylko ubogaci ten elektroniczny pamiętnik i sprawi, że mimo, iż wirtualny, stanie się żywym.

Tyle tytułem wstępu. Jak tylko coś fajnego zaświta mi w głowie i o ile znajdę chwilkę czasu w zalatanym życiu, wówczas natychmiast myśli me pojawią się tutaj. Nie obiecuję systematyczności. Ale obiecuję szczerość. I być może intelektualną frajdę. Postaram się z obietnicy wywiązać :)

Pozdrawiam

Ja, Klaudiusz