piątek, 18 stycznia 2013

To, w co wierzysz, bywa najważnijsze

Urodziłem się w Polsce, w katolickiej, i, jak zdecydowana większość wtedy, praktykującej rodzinie. Moi rodzice pozostają bardzo katoliccy do dziś, choć, jako że zawsze potrafili samodzielnie myśleć, wiele aspektów naszej katolickiej wiary, a zwłaszcza tego, w co oprawił tę wiarę tysiąc z okładem lat historii klerykalizmu (mowa zwłaszcza o opasłych tomach prawa kanonicznego, ale nie tylko) powoduje ich wewnętrzny sprzeciw. Potrafią jednak nad nim zapanować, dla własnego dobra. Ich podświadomość, wespół ze świadomością, podpowiadają im, że warto porozmyślać, poczytać, spojrzeć inaczej, ale nie warto wywracać wszystkiego do góry nogami, bo to im nic nie da, to przeniesie ich na środek gigantycznej ciemnej puszczy w takim miejscu ich podróży, że spokojne dotarcie do celu okaże się niemożliwe.

Bardzo cenię moich rodziców. Za to, że są tacy, jacy są, za to, że dzięki ich poglądom i dojrzałości emocjonalnej, zaszczepili we mnie coś najpiękniejszego na świecie - człowieczeństwo rozumiane jako umiłowanie dobra i miłości. A właściwie samej miłości, bo dobro, to prawdziwe, to właśnie miłość, więc odrębne wymienianie tu dobra jest zbędne. Umiłowanie i poszanowanie KAŻDEGO człowieka. Uszanowanie jego godności i uznanie, że w każdym z nas, nawet w tym, który mnie nie cierpi, ale nawet we mnie, gdy z jakiegoś głupiego powodu zły jestem na cały świat i rzucam wokół gromami, w każdym z nas dosłownie jest co nieco dobra, co nieco miłości, co nieco... Boga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz