Ida święta. W około zaczyna się szaleństwo, wszędzie reklamy
z kolędami i świątecznymi piosenkami zza oceanu. I dylemat wcale nie odwieczny –
co komu w prezencie? Tak! Nie odwieczny! Choć zdawać by się mogło co niektórym młodszym,
że i owszem. Ale jeszcze w czasach, gdy rok nazywał się na 198, czyli raptem
te trzydzieści lat temu, pod choinkę można było kupić niemal cokolwiek, co kupić się w ogóle dało, bo i
tak nikt niemal nic nie miał. Nie do wiary? Tak, nie do wiary, ale tak było.
Pamiętam, że jako gdzieś tak dziesięcioletni chłopak miałem jedną naprawdę
porządną zabawkę – resoraka, którego tata przywiózł mi z delegacji z Katowic.
To był mój wielki powód do dumy (że go mam - tego resoraka, no i tego tatę!). Taki resorak, jakiego dziś kupisz za dziesięć złotych w byle sklepie. A Gwizdka? Czekało się na prezenty, a jakże.
I to jak się czekało. Nawet bardziej, niż dziś. I dostawało się to, co rodzice (nie!! Gwiazdor!!)
mogli dać. Jakieś klocki, jakąś tablicę i kredę, książkę. I było cudownie.
Kocham swoje dzieciństwo. Ach, każdy kocha przecież. No w końcu było się
młodszym o te kilkadziesiąt lat, to jak nie kochać.
Ale ja pamiętam nie tylko to, ze byłem mały. Także to, że pośród otaczającej nas
wszystkich materialnej mizeroty, na pierwszy plan wychodziły nasze uczucia i
emocje. Moje dziecięce także. Co roku jednym z piękniejszych gwiazdkowych
prezentów było dla mnie ubieranie choinki. Ten nastrój, znoszenie kartoników z
bombkami ze skrytki w przedpokoju, najpierw lampki, potem ozdoby, potem wata i
lamety, i te kolorowe światła i cienie na ścianie pokoju, w którym stanęła
choinka. Nigdy tego nie zapomnę. Nie pamiętam już niemal żadnego prezentu, ale
te światła i cienie i widok latarni oświetlającej tańczące płatki śniegu, widok
z okna pokoju babci, tego nie zapomnę nigdy.
Kiedy przed chwilką usiadłem do komputera, żeby napisać ten
post, to wcale nie o tym chciałem, co powyżej. Ot tak, jakoś się zapomniałem,
poniosło mi duszę. Chciałem o naszych dzisiejszych dzieciach. I o tym, co może im
sprawić radość. Właśnie z moją Iskierką kombinujemy, co mógłby Gwiazdor przynieść
naszej najmłodszej pociesze. Półtora roku. Żoncia maltretuje tablet i pokazuje
kilka fajnych pluszaków na baterie. Ten skacze, ten śpiewa, a ten powtarza to,
co się do niego mówi. Super zabawki. Mikroprocesorowe. Mówię - a może jakaś farma ze zwykłymi figurkami
zwierząt – nie, starsza ma i starczy. A może zwykły pluszak przytulak? No co ta
za prezent gwiazdkowy w ogóle… No dobra. Niech coś będzie na baterie, skoro już być
musi. Ale niech będą też te kolorowe światła i cienie na ścianie. Żeby miała co pamiętać.