czwartek, 28 lutego 2013

Czy wolno czcić obrazy i figurki?


Całkiem niedawno pewien facet wpadł do jasnogórskiego klasztoru i usiłował zniszczyć najbardziej czczony w Polsce obraz maryjny. Nie byłoby w tym może wiele dziwnego, gdyby wyznał potem, że jest ateistą albo nietolerancyjnym wyznawcą innej (zwykle pięknej w ideach) religii. Zrozumielibyśmy mimo oburzenia, gdyby wyznał, że czynem swym zwalczyć chciał wiarę w chrześcijańskiego Boga, że chodziło mu o ty, by ludzie uznali, iż skoro doszło do zbezczeszczenia czegoś tak adorowanego, to znaczy, że to coś, ten przedmiot, nie może być niczym szczególnym, że nie może być w nim boskich sił. Przecież gdyby były, to by do tego nie dopuściły. Jednak nie takie były tego człeka motywy. On powiedział po zdarzeniu, że chciał zaprotestować przeciw czczeniu wizerunków istot boskich, bo zabronił tego sam Chrystus. Czcić mamy Boga, a nie jego namalowane ręką ludzką podobizny. Miał człowiek rację, czy nie?

Moje zdanie jest takie – człowiek dojrzale miłujący świat, ludzi, a w ludziach Boga, nie potrzebuje figur, malowideł czy wizerunków. Nie są mu do bycia świętym potrzebne. Jednak nie oszukamy naszej natury – lubimy po prostu zmaterializować choć w części to, co czujemy, co siedzi w naszych duszach i w naszych duchowych przekonaniach. Dlatego człowiek od zarania dziejów tworzył materialne podobizny przedmiotu wierzeń, a często później te podobizny same w sobie obdarzał czcią i uznawał za boskie. I jest tak do dziś.

Więc miał ów agresor rację, czy nie? Otóż myślę, że on sam był do tej racji przekonany, a nawet obsesyjnie był z nią związany. I to było powodem pamiętnej napaści. Ale myślę też, że jednak w dużej mierze się mylił. Jak zapewne, czytelniku, zauważyłeś już z poprzednich moich wpisów, nie  jestem zwolennikiem kościoła katolickiego, jako organizacji i jako sformalizowanego tworu mającego przeświadczenie o nieomylności w sprawach związanych z nauką Chrystusa. Mam wręcz przekonanie o tym, ze kościół katolicki od setek lat jest koszmarnie daleko od tego, co chciał nam zakomunikować Chrystus. No bo mało w kościele zwykłej, szczerej,  prawdziwej miłości do KAŻDEGO bliźniego. Tak, ale tamten facet z Jasnej Góry racji nie miał.

Nie jest błędem kochanie Boga (jakkolwiek ktokolwiek Go rozumie) dzięki obrazom, a nawet poprzez obrazy, błędem jest kochanie obrazów. Jeśli więc patrzymy na obraz jasnogórski, jak na okno, przez które łączymy się dobrem i miłością absolutna, to to jest wspaniałe. Jeśli zaś klękamy przed tym obrazem i myślimy sobie, że on sam jest istotą boską i przedmiotem naszych wierzeń, to zamieniamy go w bożka, a siebie zamieniamy w pogan.

Człowiek często nie potrafi żyć duchowo pięknie bez symboli tego, co go uduchowia. To dlatego tak wiele powstaje obrazów, rzeźb, a nawet całych świątyń. W istocie nie są one potrzebne do bycia dobrym człowiekiem (nie są więc konieczne do życia zgodnie z nauczaniem Chrystusa). Jednak symbole te  co niektórym, tym słabszej, mniej świadomej wiary ludziom (a jednak gorąco wiary i Boga pragnącym) bardzo w byciu dobrymi pomagają. I jeszcze jedno. Siła wspólnoty. Taki obraz potrafi skupić przed sobą naprawdę wiele dobra. Owszem, wiele osób klęczących przed nim uważa się tylko za dobrych, a w istocie nienawidzą szczerze sąsiadów, niektórych znajomych a nawet członków rodziny lub kogoś, kto wręcz właśnie klęczy obok. Jednak wiele z kłaniających się Bogu przed obrazem ludzi, to ludzie dobrzy naprawdę i jeśli są ich setki, to to połączone, zebrane razem dobro może mieć szczególną moc. I często taką ma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz