O co ten cały hałas? Nie wiem. Normalny, na dobrą sprawę
zwykły, starszy człowiek uznał, iż obowiązki, jakie ciążą na nim z racji
pełnionej funkcji są dla niego nie do udźwignięcia i odpowiedzialnie
postanowił złożyć wymówienie. Po prostu.
Owszem, stanowisko to dość ważne dla ludzkości, bo to
urząd papieża, szefostwo jednej z największych na świecie organizacji. Na
dodatek organizacji, która ma realny, niemały wpływ na życie zrzeszonych w niej
ludzi, oddziałując wprost na ich poglądy w dziedzinie etyki, na podejmowane
przez nich najważniejsze życiowe decyzje, na to, co dla człowieka chyba najważniejsze
– hierarchię wartości i podział na dobre i złe. Ale to ciągle zwykła decyzja o
rezygnacji człowieka z wykonywanej funkcji, i nic więcej.
Owszem, dla wiernych Kościoła Katolickiego może mieć
znaczenie odpowiedź na pytanie „dlaczego?”. Jednak, wiedząc, znając historię urzędu
papieża i historię całego kościoła (rozumianego nie po chrystusowemu, a jako
organizacja stworzona przez ludzi) pewność mieć można, że prawda albo jest
trywialna (zły stan zdrowia, niedopasowanie psychiki do specyfiki urzędu itp.),
albo nikt nigdy jej nie pozna lub przynajmniej nie będzie mógł być pewien, że
ją zna.
Pamiętajmy, cała watykańska organizacja, wszystkie reguły,
jakie nią rządzą, zostały stworzone PRZEZ LUDZI. Ludzi, a nie Boga. Ja osobiście,
mam wrażenie, że odkąd tylko zaczęła powstawać (już u zarania będąc przesycona
chciwością, rządzą władzy i fałszem), wprawiać mogła Boga jedynie w złość (o
ile gniew jest czymś, co Bóg może odczuwać). Dziś Watykańskie państwo, wraz z
całym kościołem, jaki reprezentuje, rządzi się wielkimi, opasłymi tomami
zawierającymi tysiące przepisów, praw i prawd, z których 99,9% wymyślono tu, na
Ziemi albo po to, by sprawniej zarządzać duszami i łatwiej sprawować i utrzymywać
nad nimi władzę albo, może i nawet czasem w dobrej wierze, próbując w sposób
całkiem nieuprawniony interpretować to, co mówił do nas sam Chrystus.
Tak, to my, ludzie, przez ostatnie dwa tysiące lat
stworzyliśmy sobie nowe prawa, całkiem na wzór tych starych, które Jezus
przyszedł właśnie obalić i w miejsce których zaproponował nam to jedno
najprostsze – miłujcie się wzajem. To my, ludzie, ustanowiliśmy urząd papieża
(nawet, jeśli Chrystus jakoś szczególnie namaścił Piotra, to nic nie mówił,
żebyśmy mu na siłę szukali następcy), W tym kontekście dziwi konsternacja
wyrażana tym wielkim, powszechnym „O jejku, CO TERAZ BĘDZIE???”. Normalnie będzie.
Nawet, jak kościół katolicki ma pewne braki w swoich księgach i nie bardzo wie,
jak sobie z sytuacją poradzić, to sobie księgi raz dwa pouzupełnia, utworzy
nowe interpretacje starych interpretacji i wszystko będzie OK. Pomyślicie może,
że jestem przeciwnikiem urzędu papieża, że sądzę, iż kolejnego nie powinno się
może wybierać, a kościół powinien upaść. Nie, to mylne przekonanie. Jestem rozgoryczony
tym, co kościół katolicki, przez niemal dwa tysiące lat, zrobił z piękną i
prostą nauką Chrystusa, jak ją wypaczył powodując, że dziś miliony ludzi
wykonują nakazy i zakazy narzucone przez duchowieństwo sądząc, że postępują
tak, jak chciałby Jezus, a w istocie postępują nierzadko dokładnie odwrotnie.
To wielka, niewybaczalna wina kościoła. Natomiast wiem doskonale, że gdyby dziś
kościół katolicki rozpadł się, gdyby zabrakło mu przywódcy, to byłaby to wielka
katastrofa. Katastrofa polegająca na chaosie. Bo dziś wielu, pozbawionych etycznego
i duchowego, osobistego przewodnictwa kościoła, pogrążyłoby się w absolutnym
wewnętrznym nieładzie, a z tego mielibyśmy tragedię o niespotykanej dotąd
skali. Więc niech będzie nowy papież, niech trwa kościół. To dziś, skoro sprawy
zaszły tak daleko, jest potrzebne wielu wielu ludziom. I tak się stanie, to
żaden problem. Gorzej, że byłoby cudownie, a nie będzie, gdyby ten kościół
zechciał wrócić do korzeni, do Ewangelii, do słów Chrystusa. Gdyby zechciał
zauważyć, że absolutna większość praw, jakie ustanowił, to prawa z palca
wyssane, nie osadzające się w tym, do czego Jezus chciał nas przekonać. Gdyby Watykan
zechciał zobaczyć, że prawa te są swoistym aktem bezczelności wobec samego
Boga, bo wynikają zwykle z prób INETRPRETOWANIA bożych słów. Bóg, powiem to po
raz wtóry, gdyby chciał, żeby prawa kościoła wyglądały tak, jak je kościół „wyinterpretoewał”,
to byśmy już takie gotowe od Boga owe prawa dostali.
Przysłuchajcie się dziś dyskusjom, jakie przetaczają się
masowo przez wszystkie stacje telewizyjne. Wypowiadają się wierni, duchowni, dziennikarze
„od wiary”. Przysłuchajcie się im dobrze. Padają tysiące słów. Czy
słyszeliście, żeby ktoś, ktokolwiek, choć w jednym zdaniu, zacytował CHRYSTUSA?
Nie? Przecież sprawy idą o najważniejsze dla kościoła, rzec można egzystencjonalne
sprawy, prawda? I w takich sprawach nie ma miejsca na choćby jedno zdanie tego,
którego ukrzyżowaliśmy i który dał nam prawdziwą wiarę? Nie dziwi Was to? Nie
uświadamia, jak strasznie daleko jest dziś kościół od Chrystusa? Jak w istocie
nadal go krzyżuje? Te gadające głowy gadają o wszystkim, prognozują,
interpretują przypadki historyczne, zastanawiają się nad tym, co przepisy
kościoła itd., a w ogóle nie mówią o najprawdziwszym prawie bożym. Miłuj
bliźniego swego. I Boga miłuj. Wszystko jedno, kto będzie Tobie w tym miłowaniu
przewodził. Miłuj. Każdego. Żonę, która czasem potrafi dopiec, męża, który o
wszystkim zapomina, dzieciaczki rozwydrzone czasami, rodziców, choćby Cię
wnerwiali niedzisiejszością i wtykaniem nosa w nie swoje sprawy, sąsiada, za
którym nie przepadasz i który obrabia Tobie tyłek na osiedlu, byłą/byłego (jeśli
masz takiego kogoś), choć to bardzo trudne, szefa w pracy, żula pod mostem, po
prostu miłuj. Miłuj, znaczy SZCZERZE dobrze życz. I, w ramach rozsądku i możliwości,
pomagaj, gdy trzeba. To wszystko. Bardzo proste i bardzo trudne zarazem. O ileż
łatwiej szanować tych, którzy myślą tak, jak my, a sponiewierać w myślach tych,
którzy sądzą co innego. Jakże łatwo dobrze mówić o tych, co wierzą tak samo jak
my, a tych, którzy ośmielają się wierzyć inaczej, wprost tępić. O ileż łatwiej
pójść do spowiedzi, poopowiadać trochę nie wprost księdzu o tym i tamtym i czuć
się rozgrzeszonym, niż żałować wyrządzonych krzywd naprawdę i pójść do niego,
tego, komu krzywdę wyrządziliśmy, pójść z otwartymi ramionami i poprosić
szczerze o przebaczenie.
A wracając do abdykacji Benedykta XVI – czy ktoś może mi
powiedzieć, o co chodzi w tym porównywaniu go do Jana Pawła II? Porównywanie i
próba wywyższania jednego nad drugim, nie mówię teraz o papieżach, mówię
ogólnie, to jedna z podstawowych metod działania zła. A do papieży znów
wracając – to nie ma sensu! Mówią, że Jan Paweł II mimo bardzo ciężkiej choroby
pełnił funkcję do końca, więc był wielki, a benedykt XVI lekko tylko chory, choć
stary, fakt, niemal zwiał z podkulonym ogonem z papieskiego tronu. Co za
bzdurne porównania. Ludzie, tu nie chodzi o zdrowie. Tu chodzi o psychikę. Nie
każdy może robić wszystko. Josef Ratzinger nie potrafił sobie nie tyle ze zdrowiem
poradzić, a z gigantycznym rozdźwiękiem pomiędzy tym, kim jest w środku, jaką
ma psychikę właśnie, a tym, czego wymaga od niego posługa na spiżowym tronie.
Tak sądzę. I szanujmy go i dobrze mu życzmy. Po prostu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz