Czasem zastanawiam się, czy musimy umierać. Niektórzy mówią, że tak, że to wynik jakiegoś pierworodnego grzechu, który ponoć każdy z nas ma na sumieniu, jednak żaden z nas nie pamięta, aby go uczynił. Inni zaś twierdzą, że wcale nie i że przyjdą czasy, kiedy śmierć będzie ledwie pamiętanym archaizmem. Nie wiem, czy kiedyś pokonamy śmierć i nawet nie wiem, czy byłoby to dla nas dobre. Bo kiedy myślę o tym, jak wyglądałby świat bez śmierci człowieka, to różne i niekiedy dziwne wnioski mnie nachodzą. Ale o tym innym razem.
Tym razem o jednej drobnej rzeczy, o takiej prostej zasadzie, którą gdyby Najwyższy, o ile jest i może, mógłby dla nas wprowadzić, to świat byłby po stokroć piękniejszy.
Skoro już musimy umierać, to nie powinno być tak, nigdy tak nie powinno się dziać, że dziecko umiera prędzej, niż jego rodzic. A rodzic powinien umierać nie prędzej, niż zobaczy, na kogo wyrosły dzieci jego dzieci.
Gdyby Bóg mógł nam to dać. Obawiam się jednak, że nie może. Bo gdyby tylko mógł, to by dał. Może za mało albo źle Go prosimy? A może to sprawka Złego, który akurat tego odpuścić nie zamierza.
wtorek, 29 stycznia 2013
poniedziałek, 28 stycznia 2013
Nie kocham PiS zbyt mocno
Dlaczego nie przepadam za PiS? Wcale nie dlatego, że
uwielbiam PO.
Zacznijmy od tego, że do obecnego rządu mam żal. Kiedy głosowałem na PO w ostatnich wyborach, miałem nadzieję, że w drugiej kadencji odrzucą asekuranctwo i że ostro zabiorą się za reformowanie kraju. To, że reformy są nam potrzebne, jest oczywiste. Reformy gospodarcze przede wszystkim, choć nie tylko. Polska nie będzie wiecznie rozwijała się dzięki strumieniowi Euro, płynącemu z Brukseli. Ten strumień kiedyś zacznie wysychać, to pewne. Właściwie już zaczął. A my powinniśmy być na to gotowi, powinniśmy rozwinąć własny potencjał. Tymczasem rząd przeprowadził (z trudem i źle, gdy idzie o formę przekonywania społeczeństwa o słuszności sprawy) reformę emerytalną i tak się wystraszył spadku poparcia, jaki wówczas nastąpił, że o kolejnych zmianach mających przynieść korzyści w odleglejszej, niż ta kadencja, przyszłości, już w ogóle nie myśli. Szkoda. Szkoda przyszłych pokoleń.
Zacznijmy od tego, że do obecnego rządu mam żal. Kiedy głosowałem na PO w ostatnich wyborach, miałem nadzieję, że w drugiej kadencji odrzucą asekuranctwo i że ostro zabiorą się za reformowanie kraju. To, że reformy są nam potrzebne, jest oczywiste. Reformy gospodarcze przede wszystkim, choć nie tylko. Polska nie będzie wiecznie rozwijała się dzięki strumieniowi Euro, płynącemu z Brukseli. Ten strumień kiedyś zacznie wysychać, to pewne. Właściwie już zaczął. A my powinniśmy być na to gotowi, powinniśmy rozwinąć własny potencjał. Tymczasem rząd przeprowadził (z trudem i źle, gdy idzie o formę przekonywania społeczeństwa o słuszności sprawy) reformę emerytalną i tak się wystraszył spadku poparcia, jaki wówczas nastąpił, że o kolejnych zmianach mających przynieść korzyści w odleglejszej, niż ta kadencja, przyszłości, już w ogóle nie myśli. Szkoda. Szkoda przyszłych pokoleń.
A PiS? A PiS ma jeden cel. Przejąć władzę. To oczywiście
całkiem słuszny cel, jeśli wziąć pod uwagę, że Prawo i Sprawiedliwość, to
partia polityczna. Natomiast metody, jakich się chwyta, zaczynają być, delikatnie
mówiąc, nieetyczne. Bo gdy okazuje się, że argumenty merytoryczne i rozmowa o
przyszłości gospodarczej kraju (mimo, że kryzys w pełni i powinno być tu PiSowi
łatwo) nie dają skutku w postaci zmiany na pozycji lidera w sondażach, wtedy ludzie
tej partii (nawet nie jej najważniejsi członkowie, ale jej tuba polityczna w
postaci niektórych dzienników, tygodników i toruńskiego nadawcy) zaczynają
dwoić się i troić, by pokazać, że PO jest złe, bo… jest złe i już. No bo co to
za metoda, że się stara oczernić człowieka, grzebiąc w historii jego przodków?
Metoda obrzydliwa, fakt, ale u nas może być bardzo skuteczna. W Polsce bardzo silne jest wciąż
przekonanie o słuszności tezy zawartej w przysłowiu o jabłku i jabłoni. Ciągle
wielu ludzi, a już szczególnie, jak się wydaje, tych, w których PiS sobie
upodobał, uważa, że dobry człowiek obowiązkowo musi pochodzić z dobrej rodziny.
I już nieważne, że we wszystkich ugrupowaniach znalazłoby się działaczy,
których staruszkowie niekoniecznie byli uosobieniem cnót wszelkich. Ważne jest
to, że ten argument „chwyta” świetnie w przypadku akurat takich, a nie innych
wyborców. Więc heja z obrzydzaniem ludziom tego, czy innego ministra, poprzez
przytaczanie niecnych zachowań jego dziadków. To jednak po prostu obrzydliwe. Tak samo,
jak próba wywołania w narodzie strachu poprzez zasugerowanie, że Donald Tusk
szykuje się do wykorzystania wojska dla utrzymania się przy władzy (Uwarzam
Rze). To tanie i obliczone na to, że czytelnik nie potrafi zbyt dobrze
posługiwać się logiką, że jest na tyle mało rozumny, że da sobie to po prostu
wmówić. I to bardzo szkodliwe dla Polski, bo, jak w każdym narodzie, tak i w
naszym, jest sporo jednostek, którym wmówić można prawie wszystko.
sobota, 26 stycznia 2013
portal.pl
Ten aktor zrobił to tam bez względu na konsekwencje.
Ta seksowna aktorka pokazała dorosłego syna.
Ten polityk jeździ tym autem od dwóch lat.
Dzięki tej diecie bez wstydu pokażesz się nawet na takiej plaży.
Ta choroba potrafi być dla nich bardzo niebezpieczna.
Natalia Siwiec...
Odwiedzam czasem nasze "najlepsze" portale. I za każdym razem mówię sobie, że to już ostatni raz. że nie dam się więcej traktować tak, jak bym był przygłupem. Bo JEST ŻENUJĄCE to, za kogo nas mają szanowne redakcje.
Wiem, nie mam szans w tej walce. Nawet, jak popełnię w akcie protestu rytualne sepuku, to oni napiszą tylko - Ten dorosły mężczyzna zrobił to z tak błahego powodu zostawiając taką wspaniałą rodzinę.
Nie popełnię sepuku. Z tego, ani żadnego innego powodu. Mam wspaniałą rodzinę :)
Ta seksowna aktorka pokazała dorosłego syna.
Ten polityk jeździ tym autem od dwóch lat.
Dzięki tej diecie bez wstydu pokażesz się nawet na takiej plaży.
Ta choroba potrafi być dla nich bardzo niebezpieczna.
Natalia Siwiec...
Odwiedzam czasem nasze "najlepsze" portale. I za każdym razem mówię sobie, że to już ostatni raz. że nie dam się więcej traktować tak, jak bym był przygłupem. Bo JEST ŻENUJĄCE to, za kogo nas mają szanowne redakcje.
Wiem, nie mam szans w tej walce. Nawet, jak popełnię w akcie protestu rytualne sepuku, to oni napiszą tylko - Ten dorosły mężczyzna zrobił to z tak błahego powodu zostawiając taką wspaniałą rodzinę.
Nie popełnię sepuku. Z tego, ani żadnego innego powodu. Mam wspaniałą rodzinę :)
środa, 23 stycznia 2013
Wysłałem sobie kartkę
Kolejny raz, jak co roku w grudniu, znalazłem w skrzynce
pocztowej kartkę z życzeniami, którą to kartkę wysłałem sobie sam. No tak. Sam
opłaciłem jej zakup, sam zapłaciłem za jej wysyłkę. Tylko, nie wiedzieć czemu,
to nie ja jestem podpisany pod życzeniami. Na kartce odnalazłem podpis innego
faceta. Nawet go znam. To znaczy, skojarzyłem jego nazwisko. I wiem, jak
wygląda. Każdy tu u nas wie, bo plakaty z jego podobizną porozwieszane były
jakiś czas temu po wszystkich słupach, a potem, przez miesiąc, wiatr je nosił
po mieście razem z opadłymi w listopadzie liśćmi.
Spokojnych, wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku
życzy burmistrz mojego miasta, a pod spodem jeszcze imię i nazwisko, tak dla
pewności, żebym nie pomylił z kim innym.
Niewiele rzeczy wkurza mnie w naszej demokracji tak, jak
arogancja i chora duma demokratycznie wybranej władzy. To jest zdumiewające,
jak sama świadomość tego, że pewna większość (jakiejś mniejszości, na ogół) zagłosowała
„za” lub jak posiadanie pieczątki z funkcją wpływa na to, w jaki sposób ludzie
się zachowują. Ten burmistrz czy starosta (co tu dużo gadać, także minister czy
w ogóle szef czegokolwiek państwowego), jak tylko dostaje tę pieczątkę, zaczyna
uważać, że jest władcą, jak kiedyś król. Natychmiast uznaje, że jest kimś
wielkim. Kimś ważnym. Kimś nawet nieomylnym. I kimś godnym pokłonów i
wszelkiego szacunku. Od razu! Zanim cokolwiek zrobi! A potem.. a potem niezależnie
od tego, co zrobił.
To po co te kartki? I skąd, mimo przekonania o
nieomylności i mimo pełni władzy ten leciutki niepokój? No tak, jestem przecież
bogiem prawie, jestem burmistrzem przecież, ale niestety, jakiś idiota wymyślił
demokrację i za jakiś czas znów będę musiał tak zakombinować, żeby mnie
wybrali. Trudno, tak już jest. Na szczęście mamy tu w budżecie gminy trochę
pieniędzy i mamy radnych, którzy o mojej nieomylności bardziej jeszcze
przekonani są, niż ja sam (w końcu burmistrz, ważny i na pewno mądry gość), to
się podrukuje fajne gazetki o sukcesach, zrobi się lokalny program TV, a w
grudniu znów wyśle się kartki świąteczne i odpali się milion światełek na
najwyższej w gminie, postawionej przed samym ratuszem, choince. Jasne, że
zagłosują.
To wszystko nie tak powinno być. Człowiek wybrany przez
społeczeństwo do sprawowania władzy powinien rozumieć, że jego praca, to służba
na rzecz tego społeczeństwa, że obywatele, to jego pracodawcy, a nie poddani. Człowiek
ów powinien też wiedzieć, że pieniądze, jakimi dysponuje, to nie pieniądze jego
firmy, a pieniądze ludzi, w imieniu których rządzi. To oni powierzyli mu je,
żeby z ich pomocą zmieniał ich świat na lepsze. Tych ludzi świat przede
wszystkim, a swój prywatny na samym końcu. Nie na odwrót.
Nie tak powinno być, ale tak jest. Wykorzystywanie
pieniędzy publicznych do promowania własnej osoby czy ugrupowania jest u nas
normą i chyba nic tego nie zmieni. Dlaczego? Bo to irytuje tylko nielicznych.
Większość cieszy się i czuje się zaszczycona, że burmistrz o nich pamiętał.
poniedziałek, 21 stycznia 2013
Komu grzechy odpuścicie
Spowiedź tak zwana uszna – ileż napisano o tym słów, ileż
traktatów całych. Praktykowana w kościele katolickim i prawosławnym, jako
warunek odpuszczenia grzechów i jako jeden z sakramentów. Powstała w XIII
wieku, ponad tysiąc lat od czasu, gdy Chrystus wypowiedział słowa cytowane przez
Ewangelię – „Komu grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, komu zatrzymacie, są
im zatrzymane”. Nie ulega wątpliwości, że duchowieństwu bardzo na rękę było
ustanowienie takiej formy spowiedzi, jako warunku odpuszczenia grzechów i, w
efekcie, warunku zbawienia. Zwłaszcza, że niemal cała Europa była już
chrześcijańska, pupruraci mieli więc dzięki niej łatwy i prosty wgląd w
codzienność zwykłego ludu, jak i, co niebagatelne, w czyny i bezeceństwa
królów, królowych i całych dworów. Znaczenia takiego narzędzia dla
duchowieństwa, które, umówmy się, nie w stu procentach składało się z ludzi chcących
tylko doprowadzić lud do bram nieba, przecenić się nie da. A wszystko to w imię
przytoczonych prędzej słów Jezusa. Tylko czy aby na pewno Chrystus, wypowiadając
je dwadzieścia wieków temu, chciał powiedzieć nam, że oto teraz, jak
zgrzeszymy, to nie ma innego wyjścia, jak usiąść lub uklęknąć obok księdza i
powiedzieć mu, co też zbroiliśmy? I czy na pewno chodziło o to, by temuż
księdzu (kolejna umowa – nie zawsze przecież mistrzowi intelektu) dać prawo
rozstrzygania o tym, czy nasze winy są dla Boga możliwe do odpuszczenia, czy
też Bóg, mimo swej miłości do ludzi, tych win odpuścić nam nie da rady? Wątpię. Szczerze, to nawet nie widzę przesłanek, które kazałyby nam sądzić, iż Chrystus chciał powołania jakichś księży, On raczej powołał kościół równych sobie ludzi, prawdziwą wspólnotę. No
i jeszcze - co z szarakami, którzy, biedni, tworzyli chrześcijaństwo zanim uznano, że
tylko spowiedź na ucho księdza ma moc darowania grzechów?
Człowiek często, jak tylko zacznie coś znaczyć, zaraz
wyobraża sobie, że jest nieomylny niemal, a pycha rozdyma jego ego do rozmiarów
absolutnie monstrualnych. Stara Wiara obfitowała w prawa. Tysiące praw, reguł,
zasad, nakazów i zakazów oraz ustalonych na setki okoliczności sposobów
postępowania. Czasem tak absurdalnych, że w imię miłości do Boga robiono,
kierując się księgami, rzeczy przedziwne, na których Bogu zwyczajnie zależeć
nie mogło. I potem przyszedł Chrystus. Przyszedł po to między innymi, by powiedzieć
nam, ze tamte prawa są nieważne, że one odwracają naszą uwagę od tego, co najistotniejsze, że ważne tak naprawdę są tylko dwie rzeczy –
miłość do Boga i miłość do innych ludzi. Miłowanie się wzajem. Dobro. To
dlatego Ewangelie, to całkiem chude książki, a nie opasłe tomiska. Bo prawda o
zbawieniu jest prosta – miłuj swojego Boga i bliźnich, to wszystko. Ale miłuj naprawdę!
Nie uważaj się za lepszego od kogokolwiek. Nie życz źle, nawet, jeśli bliźni myśli zupełnie
inaczej, nie ubliżaj tylko dlatego, że ośmielił się powiedzieć rzecz, która się
Tobie nie mieści w głowie, nie zabijaj tylko dlatego, że bliźni inaczej nazywa
tego samego boga, czyli miłość właśnie, albo dlatego, że urodziła się gdzie indziej, niż ty i inną mówi mową.. W ogóle nie zabijaj. Tylko to o naszej wierze i warunkach
zbawienia powiedział nam Jezus. A my, ludzie, za długo z tak prostym
przesłaniem nie wytrzymaliśmy. Już w chwilę po jego odejściu znaleźli się tacy,
co to zaczęli uznawać się za na tyle mądrych, by być uprawnionymi do
INTERPRETOWANIA SŁÓW CHRYSTUSA. Skąd takie przekonanie, skąd TAKA PYCHA u nich? Gdyby
Chrystus chciał nam dać Prawo Kanoniczne, po prostu by nam je przyniósł gotowe
z sobą. Zapewne zdawał sobie sprawę z naszej ułomności i w życiu nie pozwoliłby
na to, byśmy sobie sami ustalali skomplikowane prawa boże w oparciu o jego
proste słowa, wiedziałby po prostu, jakim to grozi bałaganem. Ale nam Prawa Kanonicznego
nie dał, tylko proste przykazanie miłości. Chciał odmienić nas, ludzi, byśmy
zrozumieli, że najważniejsze jest dobro. A my, jak to my, zamiast próbować
wszczepiać tę prostą prawdę w nasze serca, zabraliśmy się za Jego ewangeliczne przesłanie po to,
by każde zdanie porozkładać na części i by z każdego Jego słowa wyprowadzić
przynajmniej pięćdziesiąt zasad i reguł dobrej wiary. Mój Boże, kto nam dał do
tego prawo?
Komu grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, a komu
zatrzymacie, są im zatrzymane. Przeczytaj to zdanie jeszcze raz. Chrystus
prawdopodobnie wypowiedział je do KAŻDEGO z nas (a nie tylko do księży), bo zawsze mówił do wszystkich, którzy tylko zechcą iść za nim. Komu we
własnym sercu wybaczysz winę, krzywdę, jaką Tobie uczynił, temu ta wina w
niebie nie będzie policzona. A komu ją zatrzymasz, ten będzie o niej myślał,
będzie nosił ją w sumieniu i ten z tą wina stanie przed Bogiem. KAŻDY z nas
ma dar odpuszczania grzechów. Poprzez proste, ale szczere przebaczenie. W imię
miłości, a więc w imię samego Boga. Bo jedynym sakramentem jest miłość. Miłość
człowieka do człowieka, człowieka do Boga i Boga do człowieka. I nie trzeba
nikomu niczego szeptać do ucha. Choć jeśli to komu pomaga kochać, to może to
robić, przecież to nie grzech.
sobota, 19 stycznia 2013
Miłość zabieramy z sobą
„Miłość zabieramy z sobą”. To ostatnie zdanie, jakie
wypowiada Sam do Molly. Potem mówi tylko „Na razie” i odchodzi. Idzie tam, skąd
nikt jeszcze nie wrócił („bo i po co?”). Miłość zabieramy z sobą, to pewne. I
nienawiść, jeśli ją mamy w sobie, też. I niepokój, i nieprzebaczenie i myśl,
która w bezczasie zmienia się w udrękę, że nie przebaczył ktoś. Być może na tym
polega niebo i piekło. Że zabieramy z
sobą nasze uczucia, lęki, emocje i w nich trwamy. Zawieszamy się w emocjach,
jakie mamy w sercu w ostatniej sekundzie i ta sekunda staje się naszą
wiecznością. I jeśli w tej sekundzie ostatniej miłujesz szczerze ludzi, świat i
siebie, jeśli wszystkim już dawno wybaczyłeś i wszyscy Tobie, to będziesz trwał
w miłości, której radość ogarnie Cię do stopnia, jakiego nigdy tu, na Ziemi,
nie doznałeś. Ale jeśli jest wtedy w Twym sercu nienawiść, jeśli masz na koncie
winy, o których przebaczenie nie chciałeś prosić, bądź jeśli sam wybaczyć nie
umiałeś, wtedy o radość w świecie, w którym nie rządzą już czas, przestrzeń i
materia, a jedynie myśl i być może energia, wtedy tam będzie Tobie o radość bardzo
trudno. I być może nic już nie da się zmienić. Może być już za późno. Może nie
być już Czasu.
„Miłość zabieramy z sobą”. I wszystko inne, co myślimy i
czujemy. W tej jednej, ostatniej sekundzie. To my sami jesteśmy dla siebie
niebem lub piekłem, bo ta ostatnia sekunda jest nieśmiertelna. Bo jest ponad czasem,
jak dobro i zło.
„Miłość zabieramy z sobą”. Tak, Patryku, ty już wiesz, czy
kiedy wypowiadałeś te słowa wcielając się w ducha Sama, miałeś rację czy nie.
Dobrze, że powstał ten film. Bo my teraz, kiedy go oglądamy, nawet dwudziesty
piąty raz, i nawet wiedząc, że to historia zmyślona, że to bajka, to i tak
jakoś tak w środku stajemy się lepsi, i świat jakiś lepszy się staje, a wiara w
to, że to wszystko ma głęboki sens choć na chwilę staje się myślą najważniejszą.
O tak, tego jestem pewien – miłość zabieramy z sobą.
Etykiety:
Bóg,
demi moore,
dobro,
dusza,
miłość,
niebo,
nieśmiertelność,
patric swayze,
piekło,
uwierz w ducha,
wiara,
wiara - religia - kościół,
zbawienie,
zło
piątek, 18 stycznia 2013
To, w co wierzysz, bywa najważnijsze
Urodziłem się w Polsce, w katolickiej, i, jak zdecydowana większość wtedy, praktykującej rodzinie. Moi rodzice pozostają bardzo katoliccy do dziś, choć, jako że zawsze potrafili samodzielnie myśleć, wiele aspektów naszej katolickiej wiary, a zwłaszcza tego, w co oprawił tę wiarę tysiąc z okładem lat historii klerykalizmu (mowa zwłaszcza o opasłych tomach prawa kanonicznego, ale nie tylko) powoduje ich wewnętrzny sprzeciw. Potrafią jednak nad nim zapanować, dla własnego dobra. Ich podświadomość, wespół ze świadomością, podpowiadają im, że warto porozmyślać, poczytać, spojrzeć inaczej, ale nie warto wywracać wszystkiego do góry nogami, bo to im nic nie da, to przeniesie ich na środek gigantycznej ciemnej puszczy w takim miejscu ich podróży, że spokojne dotarcie do celu okaże się niemożliwe.
Bardzo cenię moich rodziców. Za to, że są tacy, jacy są, za to, że dzięki ich poglądom i dojrzałości emocjonalnej, zaszczepili we mnie coś najpiękniejszego na świecie - człowieczeństwo rozumiane jako umiłowanie dobra i miłości. A właściwie samej miłości, bo dobro, to prawdziwe, to właśnie miłość, więc odrębne wymienianie tu dobra jest zbędne. Umiłowanie i poszanowanie KAŻDEGO człowieka. Uszanowanie jego godności i uznanie, że w każdym z nas, nawet w tym, który mnie nie cierpi, ale nawet we mnie, gdy z jakiegoś głupiego powodu zły jestem na cały świat i rzucam wokół gromami, w każdym z nas dosłownie jest co nieco dobra, co nieco miłości, co nieco... Boga.
Bardzo cenię moich rodziców. Za to, że są tacy, jacy są, za to, że dzięki ich poglądom i dojrzałości emocjonalnej, zaszczepili we mnie coś najpiękniejszego na świecie - człowieczeństwo rozumiane jako umiłowanie dobra i miłości. A właściwie samej miłości, bo dobro, to prawdziwe, to właśnie miłość, więc odrębne wymienianie tu dobra jest zbędne. Umiłowanie i poszanowanie KAŻDEGO człowieka. Uszanowanie jego godności i uznanie, że w każdym z nas, nawet w tym, który mnie nie cierpi, ale nawet we mnie, gdy z jakiegoś głupiego powodu zły jestem na cały świat i rzucam wokół gromami, w każdym z nas dosłownie jest co nieco dobra, co nieco miłości, co nieco... Boga.
wtorek, 15 stycznia 2013
na początek
A teraz tak bardziej prywatnie, czyli myśli moje porozrzucane, czasem przypadkowe, czasem na chwilkę tylko, niczym błysk przepalającej się żarówki, pojawiające się gdzieś na kresach świadomości. O wszystkim tu będzie i o niczym, ale mam nadzieję, że interesująco, poprawnie, gdy idzie o nasz język, i sympatycznie.
Cóż, na pewno nie uniknę tu kontrowersji, ale gdy takie się pojawią, gdy moje wpisy nie będą wpisywać się w Twoją, czytelniku, wizję świata, natychmiast pisz o tym, komentuj, zadawaj pytania. To tylko ubogaci ten elektroniczny pamiętnik i sprawi, że mimo, iż wirtualny, stanie się żywym.
Tyle tytułem wstępu. Jak tylko coś fajnego zaświta mi w głowie i o ile znajdę chwilkę czasu w zalatanym życiu, wówczas natychmiast myśli me pojawią się tutaj. Nie obiecuję systematyczności. Ale obiecuję szczerość. I być może intelektualną frajdę. Postaram się z obietnicy wywiązać :)
Pozdrawiam
Ja, Klaudiusz
Cóż, na pewno nie uniknę tu kontrowersji, ale gdy takie się pojawią, gdy moje wpisy nie będą wpisywać się w Twoją, czytelniku, wizję świata, natychmiast pisz o tym, komentuj, zadawaj pytania. To tylko ubogaci ten elektroniczny pamiętnik i sprawi, że mimo, iż wirtualny, stanie się żywym.
Tyle tytułem wstępu. Jak tylko coś fajnego zaświta mi w głowie i o ile znajdę chwilkę czasu w zalatanym życiu, wówczas natychmiast myśli me pojawią się tutaj. Nie obiecuję systematyczności. Ale obiecuję szczerość. I być może intelektualną frajdę. Postaram się z obietnicy wywiązać :)
Pozdrawiam
Ja, Klaudiusz
Subskrybuj:
Posty (Atom)